Wycieczki szkoleniowe

WYCIECZKI SZKOLENIOWE PRZEWODNIKÓW PTTK W LATACH 1978-1981 r.

Wykupywano w „Orbisie” taką imprezę; opłacano przejazd autobusem na określonej trasie i zarezerwowane na campingach noclegi. Większość kosztów ponosiliśmy w obcej walucie. By starać się o taki wyjazd trzeba było mieć zaświadczenie z banku, o posiadaniu swojego konta. Jeśli kandydat na wyjazd takiego nie posiadał to mógł starać się o przydział raz na trzy lata w Wydziale Turystyki. Była to kwota 110 USD, a później 130 USD. Uzyskanie promesy nie było jednak łatwe. Przynależność do pewnej „organizacji” ( PZPR ) bardzo to ułatwiało.

Ze względu na to, że cena dolara u „konika” była wielokrotnie wyższa niż z „przydziału” warto było się o to starać! Ja po powrocie z kontraktu w Iraku tych problemów nie miałem i być może dlatego jako jedyny mogłem wykorzystać każdą okazję! Przydziały dewiz obowiązywały również i do byłych krajów Demokracji Ludowej ( Węgry Czechosłowacja, NRD itd. )

Kolejna sprawa to załatwianie paszportów i wiz. Odbywało się to za pośrednictwem biur podróży! Zbierano wypełnione druki paszportowe i wizowe i odpowiedni urzędnik udawał się do wydziału paszportowego, a później do ambasad odwiedzanych krajów. Paszporty otrzymywaliśmy bezpośrednio przed wyjazdem, a po powrocie natychmiast trzeba było je oddać.

W owym czasie w każdej wycieczce była osoba „czuwająca nad właściwą realizacją programu” . Czasem nawet nie ukrywali tego. Wiemy kto w Kole Przewodników Miejskich składał sprawozdania do Urzędu Bezpieczeństwa. Pewnie miałem trochę szczęścia, że nawet nikt mi nie proponował „współpracy”. ( Patrz materiały z IPN-u )

 

Osobny rozdział to sama organizacja wyjazdu!

a)Organizator

Idea organizacji takich wyjazdów zrodziła się w Zarządzie Wojewódzkim PTTK, a ich organizatorem był Jan Wątroba. W moim odczuciu sympatyczny człowiek, ale jako kierownik tak trudnych i odpowiedzialnych imprez zupełnie się nie sprawdził. Podstawowy zarzut to brak zdecydowania. Czasem trzeba podjąć natychmiastową decyzję ( np. gdy jedzie autobus, skręcić w prawo lub w lewo ), tu były problemy. Lepsza jest decyzja zła niż żadna! Dla ludzi był jednak miły i starał się o interes każdego uczestnika. Uważał, że na taki wyjazd decydują się tylko najbardziej odważni i wartościowi przewodnicy. Znane bylo jego powiedzenie: „Podróże kształcą ludzi wykształconych”!

W owym czasie w PTTK-u obowiązywała pewna procedura załatwiania formalności na wyjazd, zgoda: 1) Zarządu Koła Przewodników, 2) Zarządu Oddziału PTTK, 3) Zarządu Wojewódzkiego PTTK, 4) Zarządu Głównego PTTK, 5) Głównej Komisji Tyrystyki

Jako organizator z ramienia Zarządu Wojewódzkiego miał trochę ułatwione zadanie, bo wystarczyły tylko te dwa ostatnie pisma!

 

 

b) Kwalifikacja, kto jechał na wyprawę?

Gdy już ustalono termin i trasę takiej wyprawy ogłoszono ją w różnych kołach przewodnickich i Kołach PTTK ( brali w nich udział także działacze PTTK ). Ponieważ wyprawy te były b. tanie ( ok. 40-50 USD za 24 dni ) i szalenie atrakcyjne niełatwo było się na taką zakwalifikować. Kto się zgłaszał? Osoby niesłychanie ciekawe świata, pracownicy fizyczni i profesorzy uniwersteccy, ludzie pełni fantazji, zdolni do podjęcia trudnych wyzwań, zdeterminowani, pełni optymizmu, żądni przeżycia przygody i to za wszelką cenę, świadomi ogromnego trudu jaki ich czeka by choć przez kilka dni zobaczyć ten inny , „gorszy świat”!

Większość przewodników to osoby, które decydowały się na taki wyjazd pragnęły zobaczyć Rzym, Wenecję, Paryż. Pragnęły poszerzyć swą wiedzę o kolebce naszej kultury chrześcijańskiej, ale i spełnić swoje marzenie, a często i swych przodków.

Byli jednak i tacy, którzy zdradzali talenty handlowe. Zabierali pokaźną ilość towaru z Polski

( odzież, artykuły elektrotechniczne itp. ) i potrafili je korzystnie sprzedać, bądź zamienić na inny towar. Nie dysponując dolarami potrafili znakomicie zachwalać swój tandetny towar, a wyższą jakość otrzymywanego zastępowali ilością; „ a jeszcze dam ci to i to i jeszcze dopłacę 20 centów i jeszcze dam ci na pamiątkę to, i to...” Ludzie Południa lubią się targować, to jest prawdziwa sztuka, więc przeważnie lubili polskich turystów.

Niektórzy wychodzili z założenia, że nie mogą na takiej wyprawie stracić, a może nawet powinni coś zarobić, że powinny zwrócić się koszty, bo będzie to ich ostatnia wyprawa!

 

c) Zebrania informacyjne.

By znaleść się na liście uczestników trzeba było spełnić pewne warunki: być członkiem PTTK, przewodnikiem lub działaczem turystycznym, mieć pieniądze na koncie i zostać zakwalifikowanym na taki wyjazd. Prawie miesięczny pobyt w warunkach odbiegających od tego co mieli w domu, przebywanie w gronie nie zawsze miłych koleżanek i kolegów itp. był dla niektórych prawdziwą szkołą przetrwania i nie wszyscy takie próby wytrzymywali. Po jednej nieudanej wyprawie tracili szansę na następne wyjazdy!

Zakwalifikowane osoby musiały mieć świadomość, że taki wyjazd to nie tylko przyjemność i wyróżnienie, prawa i przywileje, ale i obowiązki! Stąd była konieczność spotkań organizacyjnych.

Ustalano na nich listy uczestników i ich zadania na trasie. Dobieraliśmy się tworząc tzw. zespoły namiotowe! Ze względu na rodzaj czynności optymalny był zespół; jeden mężczyzna ( do cięższych prac fizycznych; pakowanie i rozładowanie autobusu, noszenie bagażu i rozbijanie namiotu ) oraz dwóch pań ( do gotowania, sprzątania i mycia naczyń ). Choć niemal zawsze na wycieczkach jest więcej pań, jednak nie łatwo jest dobrać odpowiednich partnerów. Mnie udało się to dwukrotnie , we Francji i Grecji ...

Na zebraniach omawiano takie sprawy jak: dyżury w obozie w czasie wyjazdu na zwiedzanie danego miasta ( na campingu zawsze ktoś pozostawał by nie było kradzieży ), pakowanie i rozładowywanie bagażu, sprzątanie autobusu i campingu po złożeniu namiotów. Ustalano również kto ma przygotować dany odcinek trasy. Nie korzystaliśmy bowiem z miejscowych przewodników, a sami oprowadzali po kościołach, muzeach czy innych obiektach.

 

d) Gromadzenie i pakowanie bagażu.

Kolejna sprawa to kwestia bagażu i żywności. Odzież, śpiwory, materace i namioty układano z tyłu autobusu na kilku wymontowanych siedzeniach. Butle gazowe i żywność umieszczano w bagażnikach. Ponieważ żywność w Europie Zachodniej była w owym czasie b. droga dla

Polaków więc zabierano ją z Polski. Jak wspominają uczestniczki wycieczki, pracownice naukowe jednej krakowskich uczelni za porcje lodów w Paryżu zapłaciły tyle wynosiła ich miesięczna pensja ( pensje w PRL-u wynosiły po kilkanaście dolarów ). Niektórzy b. skrupulatnie liczyli ilość śniadań, obiadów i kolacji! Trzeba było zabrać odpowiednie naczynia, a niektórzy zabierali ( mimo zakazu ) stoliki i krzesełka. Przed wyjazdem trzeba było zalegalizować butlę gazową, naładować ją, przygotować palniki i żywność. Długi pobyt za granicą wymagał zakupu prawie wszystkiego.

Smalec z kiełbasą, serki zamiast masła, ziemniaki purre, makaron, ryż, cukier, sól... Najgorzej było z chlebem, który nie mógł pleśnieć przez dwa , trzy tygodnie . Były specjalne piekarnie piekące chleb dla uczestników wypraw w Himalaje. Ja załatwiałem kilkanaście bochenków w piekarni parowej u Pamuły w Łagiewnikach. Odpowiednio ponumerowany bagaż trzeba było zapakować. To zadanie tzw. oboźnego.

Z tyłu autobusu na wymontowanych kilku siedzeniach układaliśmy namioty, śpiwory i plecaki z odzieżą i butami, a do pojemników pod podłogą, butle gazowe i żywność w ponumerowanych kartonach tekturowych.

 

e) Wyjazd

Gdy już udało się pokonać liczne przeszkody; zostaliśmy zakwalifikowani, wszystko opłaciliśmy, otrzymaliśmy paszport i wizy, zgromadzili sprzęt i żywność, gdy już znaleźliźmy się w autobusie pojawiały się nowe trudności... Wyjazd za ”Żelazną kurtynę ” był w tamtych latach niesłychanie uciążliwy; z przekroczeniem każdej granicy ( zwłaszcza tej z NRD czy z Czechosłowacją ) wiązało się wielogodzinne oczekiwanie, kontrole bagażu i kontrole osobiste. Nie wolno było rozmawiać z celnikiem, robić zdjęcia, żadnych gestów, uśmiechów. Celnik był Panem i Bogiem, prawdziwy horror!

 

f) W Europie!

Wreszcie udało się! Jesteśmy już w Austrii czy w RFN-ie, wszyscy odetchnęli z ulgą! Wszystko co najgorsze było już za nami! Dotarliśmy na camping, rozbili namioty, wyciągnęli kartony z żywnością, butle gazowe, rozłożyli stoliki, krzesła. Czuliśmy się dość swojsko i tylko nie mogliśmy pojąć dlaczego inni turyści tak nam się przyglądali. Odnosiłem wrażenie, ze nasz obóz bardziej przypominał bazar orientalny, a my kupców arabskich, niż prawdziwych turystów! Dla tubylców byliśmy dla nich dość „egzotycznym zjawiskiem”.

Szybko uświadomiliśmy sobie, że inny jest nasz autobus, bagaż, skromny, szary ubiór... Tylko fizycznie niczym od nich nie różniliśmy się!

Była to sytuacja daleka od komfortu! Wszystko było tu problemem; największe to brak lub kiepska znajomośc choćby jednego języka zachodniego, a w związku z tym strach przed zagubieniem się ( nie było wówczas komórek ), i samo poruszanie się po kraju. Po raz pierwszy zobaczyliśmy autostrady...

Nie bardzo wiedzieliśmy jak wjechać, gdzie wyjechać? Do dyspozycji mieliśmy mapy fizyczne poszczególnych krajów, więc zaskoczeniem były dla nas mapy drogowe!Tego wszystkiego trzeba było się uczyc.

Jadąc w ciasnym, brudnym, autobusem bez klimatyzacji, zawsze byliśmy zmęczeni, spoceni, szarzy. Brak pieniędzy przypominał nam, że nie możemy sobie nic kupić! Wszędzie trzeba było oszczędzać, targować się, kombinować by jak najmniej zapłacić w muzeum, na bazarze, a nawet na campingu. Pamiętam pewne zdarzenie na campingu w Grecji: W trakcie pierwszych wyjazdów ( Włochy i Francja ) dokładnie rozliczano ilość osób i wielkość namiotów, ale pewnej nocy dotarliśmy do campingu nad M. Egejskim w Grecji. Okazało się, że mimo rezerwacji wszystkie miejsca były zajęte, a właściciel z rozbrajającą szczerością wyznał: „nigdy nie wiadomo ilu jest Polaków na campingu?”, co odczytaliśmy jako sugestię, że Polacy zaniżają ilość osób i namiotów! Za zgodą sympastycznego Greka przespaliśmy się „gratis” na plaży, ale z tej lekcji wyciągnęliśmy pewną naukę...

 

Najbardziej denerwujące było to, że wszędzie traktowano nas z pewną dozą sympatii, ale i współczuciem. W RFN ie, we Francji, Hiszpanii nawet w dawnej Jugosławii czuliśmy się jak ludzie innej kategorii, zarażeni komunizmem, jak trędowaci. Nawet władze niektórych krajów wprowadzając obowiązek udokumentowania odpowiedniej kwoty dolarów na każdy dzień, traktowały nas jak potencjalnych złodziei!

 

g) Plusy i minusy trampingu

Wyprawy trampingowe wiążą się z ogromnym trudem przygotowań, wyjazdem i licznymi niewygodami podróży. Do tego rozbijanie i składanie namiotów, gotowanie, mycie naczyń, spożywanie posiłków na otwartej przestrzeni, często na trawie, spanie w ciasnym pomieszczeniu itp. Ale tramping to wspólne gotowanie, degustacja potraw, wielogodzinne wieczorne dyskusje, to spanie na ziemi i bliski z nią kontakt, to aromat traw , to śpiewy, świerszczy, ptaków i cykad. Tramping jest wyrazem tęsknoty za pustynią i koczowniczym trybem życia! Można to polubić!

 

h) Trochę optymizmu

Początek był b. trudny. Z biegiem czasu sytuacja się zmieniała! Polacy to zdolny, pracowity i błyskotliwy naród. Wyprawy były okazją by się trochę dowartościować. I tę szansę wykorzystano. Niedostatki materialne wyrównywano w sferze duchowej. Gdy tylko udało się pokonać „barierę językową” okazało się jak wielka jest przepaść intelektualna między nami a innymi turystami. Każdy z nas miał znacznie większą wiedzę z historii i geografii świata, większą wiedzą o odwiedzanym kraju niż autochtoni. Nas to wszystko bardzo cieszyło, było szansą zaspokojenia głodu wiedzy, zwalczania kompleksów...

Warte podkreślenia jest to, że wycieczki trampingowe z Polski były pierwszymi z krajów komunistycznych na Zachód Europy. Ani Czechom, ani NRD-owcom, ani nawet Węgrom komuniści nie dawali zezwolenia na takie „demoralizujące” wyjazdy!

Co do piszącego te słowa, jedynej osoby, która uczestniczyła we wszystkich wyprawach na Zachód; jak po latach wspominają niektórzy uczestnicy wypraw, był trochę inny, miał trochę doświadczenia z poprzednich wyjazdów za granicę, z pobytu na kontrakcie, działał z ogromną determinacją, był najlepiej przygotowany do każdej wyprawy, traktował wyjazd jak przyjemną pracę...

Wykaz wypraw trampingowych Zarządu Wojewódzkiego PTTK – Kraków w latach 1978-81.

- w 1978 r. odwiedziliśmy Austrię i Włochy

- w 1979 r. Francję i Szwajcarię

- w 1980 r. Grecję

- w 1981 r. Jugosławię

 

Władysław Grodecki

Poniżej migawki z tych wycieczek:

Włochy

Verona - balkon Julii Capuletti

(Verona - balkon Julii Capuletti)

Wieze Ferrary

(Wieże Ferrary)

Katedra we Florencji

(Katedra we Florencji Santa Maria del Fiore, Duomo)

Florencja: kopuła baptysterium

Florencja: pieta Michała Anioła

Fasada katedry w Orvieto

Monte Cassino

Francja:

Most na Loarze, Tours

(Kaplica w Amboise)

(Kaplica w Amboise)

Zamek Chenonceau

Zamek Chenonceau

Cheverny

Grecja

(Termopile)

Przylądek Sunion, ruiny świątyni Posejdona

Przylądek Sunion, ruiny świątyni Posejdona

Kanał Koryncki

(Korynt)

(Muzeum w Koryncie)

(Brama Lwów w Mykenach)

(Grób Agamemnona w Mykenach)

(Półwysep Peloponeski)